Welcome to New Reno!
.... Nad horyzontem wykwitła kula termonuklearnej eksplozji. Promieniowanie cieplne w ułamku sekundy zalało cały wasteland... radscorpiony obudziły się muskane światłem wschodzącego słońca.
.... Tikej w zamyśleniu obijał się na tylnym siedzeniu jednego z ostatnich Fordów Scorpio model 2024. Na przednich siedzeniach kierowca i jego towarzysz rozmawiali próbując przekrzyczeć ryk silnika i charczącą muzykę wydobywającą się z głośników nastawionych na pełną dostępną moc.
- Spójrz Gurman, Tikej już odpływa! - kapral Juan "Martwy" Antonio wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu odwracając się do tyłu. Tikej gestem pokazał mu, co o nim myśli.
- Widzę Martwy. Pewnie myśli już o spotkaniu z tą cizią co ostatnio...- Prowadzący samochód sierżant Billy "Mistrzu" Gurman był w doskonałym (jak na sierżanta) nastroju - Hej, Tikej! Jak ona się nazywała?... Angela? Buhehehe?
- Odwalcie się obaj, pierwsza fajna panna jaką spotkałem w tym kretyńskim New Reno!
Mistrzu i Martwy zgodnie wybuchnęli śmiechem. "Niech się śmieją, niewiedzą co tracą... co za radocha żeby jeździć do Reno tylko w interesach?"
Tak, to był drugi raz kiedy Thomas Crocket, pseudo "Tikej", żołnierz w stopniu private z Bractwa Stali urywał się z misji żeby zabawić się w Reno. Dobrze trafił, sierżant Gurman przejmował się regulaminem i misją Bractwa właściwie tylko na terenie bazy. I bardzo dobrze umiał wykorzystać swoją pozycję i kontakty. Wzbudzał zaufanie wśród dowództwa. Prowadził właściwie podwójne życie, jeżdżąc do Reno i prowadząc własne interesy. Żołnierze, których wtajemniczył w swoje sprawy i którzy chętnie korzystali z możliwości jakie oferował im układ z sierżantem - często robili to tylko po to żeby się urżnąć, naszprycować czy wreszcie zabawić w "Cat's Paw". Taaak, czuli się ważni. Ważni i poważani. W Reno nikt nie wiedział kim są, jednak mieli pieniądze, byli szybcy, silni, odważni i przebojowi. Takim nie zadaje się pytań. Ale chętnie przysparza okazji do wydawania nadmiaru gotówki.
-----
- Szybciej! - Eldridge był jedyną osobą w Reno, która wiedziała kim jest Mistrzu. Bał się, żeby ktoś go nie zobaczył. Nie chciał mieć na karku doświadczonej "ekipy wywiadowczej" Salvatorów czy innych Mordino...
- Zamknij się i nie panikuj. Masz za dużo pieniędzy czy co? - Martwy nie lubił tego handlarza bronią. Nie ufał mu i traktował jego sklep jako płatną przechowalnię sprzętu, pancerzy i broni należących do nich.
- Spokojnie Martwy, nikt tu nie zajrzy teraz kiedy te kundle biegają po ulicy. - Mistrzu nie podzielał zdenerwowania kaprala.
Faktycznie, Eldridge za każdym razem wypuszczał swoje "brytany" kiedy odbywał się przeładunek sprzętu. Zazwyczaj trzymało to niezainteresowanych z daleka.
- No, to chyba wszystko. Tikej, niczego nie zapomniałeś?... To sprawdź jeszcze raz! Martwy, gotowy? OK, El, tu Twoje 250$, drugie jak wrócimy. Noc dopiero się zaczyna, spodziewaj się nas nad ranem.
- Dzięki Billy, a nie masz przypadkiem dla mnie tego... no wiesz...o co Cię ostatnio prosiłem? - Eldridge wraz z upływem czasu czuł, że niejest do końca zadowolony ze współpracy z sierżantem. Coraz mniej sprzętu, coraz więcej żądań... ale teraz nie mógł się wycofać i starał się chociaż wyrwać im z rąk co tylko się da.
- Nie. Zwykły patrol. Nie miałem wstępu do ciężkiej zbrojowni. Zapomnij o miotaczach. - W głosie "Mistrza" było cos więcej niż tylko stanowczość. Eldridge przeklął w duchu.
-----
- Hej, chłopcze! - Jakaś postać w łachmanach zaczepiła Tikeja kiedy ten obserwował okno na drugim piętrze na tyłach lokalu "Shark Club" - Może masz ochotę na mały odlot?
- Spierdalaj dziadu - wycedził tylko, widząc jak światło w pokoju zapaliło się dwa razy w umówiony sposób i po chwili pojawiła się w nim smukła sylwetka.
- Heeej, nie tak ostro! Mam najle... UMPFF! - Handlarz wyhamował dopiero kilka metrów dalej posłany bocznym kopniakiem a'la-BOS-with-sweet-regards-MF! Tikej wyszczerzył zęby w kierunku okna. "To ona!" pomyślał, kiedy serce wpompowało mu do krwiobiegu ponadprzeciętną dawkę adreny "Angela!... Angela Bishop!"
-----
- Mało, dużo za mało! Co ty do cholery myślisz, ja Ci tu załatwiam najlepsze odczynniki, czyściutką chemię, a ty mi produkujesz takie gówno?! Słyszysz?! GÓWNO!!! - Martwy był zły. Renesco the Rocketman, właściciel "apteki", koleś w białym kitlu, wydawał się niewzruszony.
- Panie Juan. Ja pana naprawdę lubię. A pan mi takie sceny robi. Tak się składa że oprócz tego co mi pan przynosi potrzebowałbym całego laboratorium, a pan dobrze wie jakie ja mam warunki pracy. Jak się panu nie podoba, to proszę zlecać robienie pańskich "lekarstw" komuś innemu. - Na koniec uśmiechnął się do Martwego samymi ustami.
- Ty... Gnido! Tyy... kurwa. - Martwy wiedział że przegrał. Był uzależniony. Mógł się wściekać, nie miał żadnych szans z Renesco. Renesco był dla niego nieśmiertelny. Był jego życiem.
- Potrzebuję tego naprawdę więcej. - dodał spokojniej. Renesco kiwnął głową.
- Da się zrobić panie Martwy. Ale będę potrzebował extra na drobne zakupy. Pan jest wymagający klient, ja nie chcę pana zawieść. Wolisz pan czyste strzykawki, prawda? - Martwy spojrzał na niego z mieszaniną zimnej nienawiści i błagania o litość.
- Masz tu 1000$. Do rana ma być gotowe. A teraz... teraz daj mi toco już masz.
-----
- Za pięknotki z "Cat's Paw"!
- Yeaaah!!!
- Niech żyją!
- No to siup!!!
- Uuuuuch, mocne! Panie Wright, toż to najlepszsz... trunek jaki w ŻYCIU piłem! -
Mistrzu był już dobry. Od kilku godzin bawił u swojego stałego dostawcy alkoholu i większość z tego czasu zeszło im na degustacji.
- Hehehe, Billy, cale poholenia praccy! Najlepsha destylarnia, najlepshy pszepis, tajemniza rozinna! Uuuuch!
- Taaaa, wesme s-krzynke tego... albo dwie.
- Za moją ROZINE!
- Za!...
-----
- Angela?!... Angela!... Otwieraj bachorze! - Mr. Bishop był wściekły na córkę. Jak co dzień obraziła się na niego, jak zwykle nie słuchała się i jak zwykle wieczorem zamknęła się w swoim pokoju. Bishop miał dość. Zgrzytając zębami postanowił pokazać wreszcie jak należy szanować ojca. Wyjął z kieszeni pęk kluczy i dopasował jeden z nich...
-----
- Na wszystkie pieprzone deathclawy, ON tu wchodzi! - Angela pisnęła przerażona wtulając się w Tikeja.
- Może... powinienem...
- Cicho! Pod łóżko! Szybko! On Cię zabije!
- Co?!... - W tym momencie otworzyły się drzwi. Mr. Bishop gwałtownie wkroczył do pokoju. Zapalił światło. I zawył z wściekłości.
-----
- STRAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAŻ!!!!!!!!!!
-----
Mistrzu i Martwy spotkali się niedaleko baru Salvatorów. Martwy w totalnym uniesieniu, Mistrzu pijany tak, że Martwy co chwilę musiał odciągać sierżanta od mijanych zawszonych prostytutek. Oboje zgodnie jednak posuwali się wkierunku "Cat's Paw". Nagle usłyszeli serię z broni automatycznej, po chwili docierać do nich zaczęły następne odgłosy. Tłuczone szkło, kolejne kalibry, shotgun, potworny wrzask panienki, wściekłe krzyki facetów...
- Hej Martwy!... skąd to kurna?...
- Z nieba Mistrzu!... z nieba!... nie... cholera, tylko z dachu "SharkClub".
- Hehehe... co im się kurna... pohebalo?
- Ach! Widzę! Widzę! Nagi młody bóg ucieka po dachu! Strzelają do niego! Dobiega do rynny... tak, jest już na dole!
- Co ty pier... gdzie?!
- Tam, tam!!! Widzę! Biegnie, chyba utyka! Młody bóg! Daje w mordękolesiowi wyciągającemu broń! Och, jak pięknie dał mu w mordę! Zeskakujeniżej! Biegnie do nas! DO NAS!
- Weź się Martwy... kurw... to... to przecież TIKEJ KURWA JEGO MAĆ!!!
-----
- Eldridge! Otwieraj! To my! MY! - Martwy podjarany jak żarówka calą drogę do sklepu skakał wokół Tikeja i Mistrza. Udało im się uciec, Mistrzu wepchnął przerażonego Tikeja do przewróconego śmietnika, a Martwy odstawił niesamowity teatr wskazując ścigającym wszystkie kierunki w których uciekł chłopak. Wszystkie pięć.
Eldridge błyskawicznie otworzył drzwi.
- Zamknij się panie Juan albo zaraz całe miasto tu będzie! - Zatrzasnął za nimi drzwi.
- Nie mogę się zamknąć kiedy serce moje przepełnione jest chęcią zbawienia tych skurwysynów którzy postrzelili Tikeja! Mistrzu! Lecę po sprzęt! Zrobimyim z dup jesień średniowiecza!!!
- Załładuj dla mnie basooke... hehehehe... srobimy im kurna... s dupjesień... KURNA! hehehehe... - Mistrzu ledwo opierał się o ścianę.
- Chłopaki, zostawcie ich!... przecież nie możecie... nie możecie się pokazać! - Tikej był całkiem trzeźwy. Bolała go tylko noga. Z shotguna nie trzeba dobrze celować żeby trafić. Ale przynajmniej nic mu nie urwało i potrafił poradzić sobie z bólem. Był przecież żołnierzem Bractwa Stali!...pomału zaczynało to do niego docierać... to kim są i co tu robią. I nagle przestało to być tak zabawne.
- Ależ morda Tikej! - Martwy był już na schodach do piwnicy - Taka okazja nie nadarza się często! Nawrócimy sukinsynów!!!
- A ja snajde ta Tfoją panienkę i jej... hehehehe...
Eldridge przyglądał się wszystkiemu bez słowa. Dotarło do niego ze układ z sierżantem właśnie pomału dogasa. A on musi ratować swoja skore.
-----
- Czy wiadomo już czego od nas chcą?! - Bishop był wściekły jak nigdy. Oraz przerażony, po raz pierwszy od niepamiętnie długiego czasu. Jego dom zamienił się w twierdzę z której bronił się przed dwoma (DWOMA!) napastnikami!
- Jeden z nich cos krzyczy o zbawieniu! I ostrzeliwuje z miniguna wszystkopowyżej parteru! Obawiam się, że kiepsko to wygląda! - Dowódca straży również miał problemy z zachowaniem spokoju.
- A drugi?!
- Drugi pali konsekwentnie parter z miotacza! I wydaje się cholernie pijany! Przed chwilą o mało co nie zjaral kumpla!
- Czy naprawdę nie można nic im zrobić do jasnej cholery?!
- Obawiam się, że to pancerze wspomagane! Przecież to kolesie z BOS! Czego oni od nas chcą?! Przecież nie wchodzimy im w drogę!
- Najwidoczniej gdzieś musiało Ci się wejść... jak przeżyjemy to...
- Ależ Panie Bishop! Ja?! Jak już to... to Mordino ich nasłali! Tak, na pewno!
- GDZIE CIĘŻKI SPRZĘT! GDZIE WYRZUTNIE?!
- Chłopaki pojechali na akcję!... wszystko zabrali!...
-----
Eldridge nie miał skrupułów. To była najlepsza okazja uwolnić się od tego popaprańca Billego. Nie, nie żałował ze zabił tego Tikeja. Nie zamierzał na tym skończyć. Wiedział już, co się dzieje na mieście. Kończył właśnie ładować dwie wyrzutnie rakietowe i wybierał się tam. Miał nadzieje, zego nie zauważą zanim nie będzie gotowy.
"Przy okazji może Bishop mi się odwdzięczy... dawno nie handlowaliśmy, dobra okazja na przekonanie go do powrotu do interesów".
-----
- Hahahahahahahahahaha! Oooo moi mili! Dlaczego jeszcze tam siedzicie?! Wyjdźcie do światła! - Martwy egzaltował się swoimi przemówieniami podłączając kolejną taśmę amunicyjną. Udało mu się już ładnie nadwyrężyć górne piętra budynku. Dół płonął wesoło dzięki Mistrzowi, który teraz zaczął się uganiać za obserwatorami spektaklu. Rycząc dziko spalił już kilku ćpunów i kolesi którzy chcieli obejrzeć wszystko z bliska. Coraz rzadsze i krótsze strzały z "Shark Club" zupełnie go nie obchodziły.
Nagle powietrze przeszył gwizd, struga światła i dymu wycelowana w Mistrza dosięgła go w ułamku sekundy. Mistrzu eksplodował wraz z całym zapasem amunicji do miotacza ognia.
- Jaaaaaki czad! - pomyślał tylko Martwy. Swojej rakiety już nie zauważył.