Legenda o Gambrinusie

Gambrinus był wędrownym flandryjskim grajkiem, sustensujacym się z gry na geslikach po karczmach i zajazdach. Żyło mu się jak to artyście nielekko i chudo, chłodno i głodno, a na domiar złego wielkooka Greta, do której cholewki smalił, puściła go w trąbę, sama zaś puściła się z bogatym kupcem bławatnym.
Gambrinus umiał znosić zadawane przez los ciosy, ale sprawa Grety przepełniła czarę goryczy. Poszedł do lasu, zawiązał sznurek na konarze, wszedł na pieniek, założył sobie stryczek na szyje, pomodlił się, popłakał i juz-juz miał skoczyć, gdy nagle - trzask-prask! jakby spod ziemi zjawił się dziwny jegomość w zielonym kubraku. "Cóż to, bracie, spytał, tak ci na tamten świat pilno?" "A bo to tak i tak", opowiedział mu swe smutne dzieje Gambrinus.
typek w zielonym kubraku zachichotał, chude dłonie zatarł.
"Mogę, rzekł, w try miga uczynić cię szczęśliwym, bogatym i zdrowym, niekoniecznie w tej kolejności. I powodzeniem u panien mogę cię obdarzyć, wierzaj mi, na sam widok twój dziewki tak kolanami będą trzeć, ze ino chrustu podetkaj, a żywy ogień zapłonie. Taka moja moc".
"Ale to pewnie nie za darmo" domyślił się bystro Gambrinus.
"Jasne, ze nie", potwierdził Zielony Kubrak, którym był, rzecz jasna, sam Belzebub i wyjaśnił, gdzie zagwozdka: za trzydzieści lat Gambrinus w zamian za diabelska pomoc musi oddać dusze piekłu.
Trzydzieści lat to szmat czasu, pomyślał Gambrinus, który sam miał dwadzieścia pięć, a w owych czasach mało kto dożywał sześćdziesiątki. Migiem spisano tedy i odpisano cyrograf. Już nazajutrz Gambrinus zaczął robić użytek z szatańskiej pomocy. Ale zamiast hulać i uganiać się za dziwkami infernalna asystencje mądrze zainwestował. Wynalazł i opatentował dwie rzeczy, których kariera była iście oszałamiająca: kurantowe dzwonki wieżowe (carillon) i piwo leżakowane, czyli lager. Kuranty grały jak słowiki, a piwo pieniło się tak wspaniale, ze wkrótce zasmakował w nim sam Cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. Miłościwy Pan, gdy wydudlil kilka kwaterek, w uznaniu zasług mianował Gambrinusa księciem Brabantu i hrabia Flandrii. Sam pijąc oszczędnie i znając w chędożeniu miarę, książę Gambrinus ani się obejrzał, gdy minęło przyrzeczone Belzebubowi trzydzieści lat. Okazało się bowiem, że pięćdziesiąt piec lat to strasznie dużo dla wiecznie głodnego i szwędającego się grajka, ale to żaden wiek dla księcia, któremu czas upływa przy piwku i słuchaniu wieżowych kurantów.
Gambrinus siedział wiec cicho i udawał, że o cyrografie zapomniał. Ale Belzebub nie zapomniał. Wysłał jednego ze swych przybocznych diabłów z rozkazem dostarczenia duszy Gambrinusa przed wybiciem północy. Gambrinus, choć na widok piekielnego posłańca zbladł lekko, poczęstował czarta swym najmocniejszym piwem, ciemnym flandryjskim schoppenem. Diabłu zaś trunek smakował tak, że... dzwonienie kurantów obudziło go dopiero w południe następnego dnia i nie bylo cyrografu ktory w pijanym widzie oddal Gambrinusowi za kolejny kufel. Czart tak się stropił, że miast wrócić do piekła uciekł gdzie pieprz rośnie. A Gambrinus dożył setki, ulepszając swe dzwonki i swoje piwo tak skutecznie, ze po śmierci awansował na patrona piwowarów.

źródło tekstu nieznane

BACK