Promienie wschodzącego słońca odbijały się jasnym blaskiem od przybrudzonej szyby. Mały Chłopiec przetarł ręką zaspane oczy i leniwie rozejrzał sie po pokoju. Po kilku chwilach wstał i skierował się do wyjścia. Powoli wyszedł na podwórze. Niebo było pogodne, bez chmur, kilka wróbli ganiało się wesoło, zataczając niewielkie koła. Mały Chłopiec szukał oczami  matki, lecz nie znalazłjej ani przy szopie, ani przy studni, krzyknął - raz, drugi, odpowiedziała mu cisza. Małemu Chłopcu zrobiło się smutno, nie lubił, kiedy zostawiała go samego, zawsze wtedy bał się, teraz też. Krzyknął jeszcze raz - najglośniej, jak potrafił - znowu nic. Kątem oka spostrzegł ze wróble gdzieś uciekły, ale została po nich cisza, która wdzierała się do jego głowy. Mały Chłopiec zaczął płakać, coraz głośniej i głośniej chcąc wypełnić ciszę. Już nie bał się. Był zły na swoją matkę, wróble i siebie.

Nagle ziemia zadrżała, powietrze zaczęło gwałtownie falować, coraz bardziej i bardziej. Mały Chłopiec teraz śmiał się, śmiał się przez łzy. Teraz nienawidził już całego świata, wszystkich ludzi, uważających go  za chlopca, który nic nie rozumie. Ale on wie wszystko, teraz wszystko rozumie, i to że jego matka już nie wróci, nie wróci bo uciekła do schronu, zostawiając go samego, gdyż tam byłby za dużym ciężarem, jeszcze jedną gębą do żywienia. Nie miał do niej zalu, na jej miejscu  może zrobiłby to samo.  Mały Chłopiec jeszcze raz krzyknął, lecz był to krzyk bólu, gdyż właśnie teraz jego ciało zaczęło się tlić - najpierw powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie zaczęło się zwęglać, zrobiło się zupełnie czarne, stało sie kupką popiołu, którą pochłonęło morze ognia.
Świat zginął.

Leszek Chmielewski, Łuków (17lat)
tekst ten pochodzi z kwartalnika "Mała Fantastyka" nr 2(7)/1989

BACK