2005.11.05 - Patrol Candy Zone
Relacja brata Mroka
Jak za starych dobrych czasów, prawdziwa BOBowa impreza, żadnych kwasów, czysty fallout! Te słowa wypowiedziane przez Harka mówią wszystko :) Zaiste, doświadczyliśmy tego co najlepsze: szczelanka fabularna, szczelanka sportowa, popiwek w klimatycznych ruinkach, eksploracja i zwiedzanie, dziur omijanie, na dachu-włażanie (jeah! składnia rulez) i buraków podpierdalanie, na ognisku przypieczanie, w ciapągu bekowanie :)
A było to tak:
Pobudka 5:40. Przynajmniej Gdańsko-Sopocka część członków. Rano wszyscy się zastanawiali, co nas pohujało w sobotę z rana na własne życzenie z wyrek się zrywać. Na szczęście obawy miały się szybko rozwiać :)
We Wrzeszczu namierzyłem Salusia na peronie, kampował jebaniutki na skm'ki ze swoim różowym plecaczkiem, ale spierdalały hyżo więc trzeba się było za nimi zabrać kulajką numer 914 o 7:26 :) (dla wiadomości Rhotaxa - nie zatrzymuje się na gd-zaspa :>) W międzyczasie zawiąznąłem kontakt komórkowy z Mangusem co już w Gdańsku głównym szczekał na kolegów, wiedziałem więc że zaiste ekipa silną będzie :) A w kulajce niespodzianka! Harq we własnej osobistej osobistości :)))) W Czczewie dosiadła się reszta ekipy, przypasałem zgrabnie Rhotaxa do bacta-tanka czy innego łoża śmierci, ale skubany się wywinął. Piwko piwko i Pelplin się pojawił. "Clear the ramp! 30 seconds!" I wszystko jasne. Boruta w ciapągu na całego ;) Na peronie padło najlepsze zdanie z całej imprezy "Hej, ale to nie Berlin! - Nieważne! ATAKUJCIE!" :D
Krótkie przegrupowanie pod stacją, wizyta w sklepie (parówki i piwo) i wyruszyliśmy naokoło toxic-buraki-waste-landów. Okazało się, że placyk przy starej cukrowni jest najechany przez bandę pomarańczowych ludków z ciężkim sprzętem ładujących buraki na hałdy a z hałdy na wagony. Załatwiliśmy ich potem, póki co zmieniliśmy trasę po namierzeniu przez traktorzystę. Paniczne padnięcie w krzaki musiało wyglądać jak początek pedalskiej orgii, ale odniosło skutek - nikt nie odważył się do nas zbliżyć :> I dobrze! Mieliśmy broń! Ja nawet w kawałkach :> Harq siłą oderwał mnie od beznadziejnej sytuacji rusznikarskiej i w kilka minut dołączyliśmy do grupy.
Do ruin starej cukrowni etap 1 (mały budynek) dotarliśmy bez większych przeszkód, uważać trzeba było tylko na rowy i dziurwy znienackowe. Na miejscu przygotowaliśmy się do larpa, część ekipy wyruszyła na duży obiekt (4 piętrowy) zająć z góry upstrzone pozycje, ja z Mangusem, Piotrem, Harkiem i RHotaxem zostaliśmy zaznamiajając się z fabułą i próbując dociec dlaczego Harq chce budować socjalizm :> Sama akcja nie wyglądała już tak różowo. Obiekt był mi i Mangusowi nieznany, do tego chłopaki waliły do nas z góry i lepszej broni jak do kaczek. I tak też się skończyło - mimo usilnych skradań i czajeń zostaliśmy wybici do nogi i nawet zapasowe respawny nie pomogły. Jedyną satysfakcją jest to, że Harq wydymał wszystkich łącznie z naszymi przeciwnikami i odpalił brudną bombę niszcząc otaczający wasteland wraz z fauną, florą i dziwkami. Oczywiście fabularnie.
Po larpie udaliśmy się na czwarte piętro zniszczonej cukrowni i rozbiliśmy bob camp. Gaber zaczął częstować dziubkami, piwo się piło i do windy się lało :) Czas mijał w miłej i wesołej atmosferze, wyskoczyliśmy na dwie sportowe szczelanki a następnie zaczęło się szukanie dziury w całym :) Czyli "A gdzie jeszcze nie wleźliśmy?" Rzuciłem pomysł coby wejść na dach całego obiektu. Zadanie w pierwszej chwili wydawało się beznadziejne, jako że żadne schody wyżej nie prowadziły a drabinkę z zewnątrz zaradne rodaki odcięły i sprzedały. Uratowała nas owa dziura w całym - na wysokości połowy piętra przy szybie windy, okazało się że wychodzi na mały daszek przed dużym daszkiem z którgo na owy większy daszek da się wleźć przy odrobinie chęci i trochę większej ilości głupoty. A że jednego ani drugiego nam nie brakuje, Rhotax raźno przytaknął na pomysł i poczęliśmy wspinać się na górę. W połowie drogi odbył się jeden z bardziej cudacznych iwentów - BOB construction site na dachu cukrowni :) Dajcie nam cegły i trochę gruzu, cementu nie trzeba, jesteśmy nieźli :D Dach był boski, co widać na fotach. Nie ma to jak się czołgać i kryć wiedząc że i tak Cię widać - ale przynajmniej potęgujesz poczucie zagrożenia :) Przez dziurę w dachu świergaliśmy do reszty ekipy która nie weszła na dach. Świergaliśmy szyderczo, co spotkało się z komentarzem zdaje się Mangusa "E, ale te gołębie głupie" :> Ewakuację rozpoczęliśmy po tym jak cywile z ogródka zaczęły gadać przez komórkę patrząc na naszą ekipę kampującą na dachu. W podejrzeniu, że gnoje kablują psom, postanowiliśmy zejść im z oczu.
Po wycofaniu się z obiektu podeszliśmy do ruinek pierwszego budynku gdzie odbył się briefing. Po sprawdzeniu czasu i zwiedzeniu Krzycha na ciemną stronę moczu (nie pojechał na ślub sąsiada, ham jebany!) postanowiliśmy doczekać do ciapągu powrotnego paląc ognisko i głupa. Z Piotrem I Harkiem zostaliśmy oddelegowani do miasta na zakupy spożywcze. Rola ta przypadła nam w udziale ponieważ wszyscy 3ej okazaliśmy się już zaobrączkowani, co reszta ekipy uznała za dobry omen - że nie wydamy wspólnej kasy na dziwki.
Ognisko się paliło, dziubki leciały, w głowach szumiało coraz bardziej, ogólnie było bosko. Ale nam było za mało! Rhotax rzucił hasło "Kradniemy buraka!" i tak ruszyliśmy we dwójkę na jedną z bardziej zajebistych akcji którą można porównać do tych najlepszych jak ta z supermarketu (martw się o myśliwce, ja zajmę się wierzą!).
Podkradliśmy się najpierw za nasyp kolejowy. Przed nami rozciągał się widok na plac na którym w pewnym oddaleniu pracowali na hałdach pomarańczowi robole. Szybki sprint przez pusty placyk i ukryliśmy się w resztkach maszyny do wydobywania buraków z ziemi. Do wielkiej hałdy buraków brakowało 10 metrów, ale jeden z roboli usilnie pracował wzdłuż placyku rzucając spadnięte buraki na hałdę. Było jasne, że jeśli ruszymy się metr dalej to nas zauważy. Zaklinaliśmy pajaca najróżniejszymi zaklęciami, co oczywiście odniosło odwrotny skutek - koleś był coraz bliżej, coraz bardziej w naszą stronę, do tego pojawiły się posiłki. Uratowała nas wywrotka, przyjechała i zaczęła wysypywać buraki, przez co buraki zaczeły się na wywrotkę gapić. Szybka decyzja - kolesie plecami do nas - gazu! Chwyciłem największego buraka i zacząłem spierdalać :D Rhotax za mną wył z radości, jebańców wyruchaliśmy na cacy, za nami niosło się tylko sflaczałe "ej... panowie..." hehehe ale już było za późno, już buraki były nasze! Byliśmy po prostu LEPSI! A to były TE buraki, z całej hałdy 10.000.000 buraków nam chodziło właśnie o TE 3 buraki i nikt nam nie wmówi że było inaczej!
Przy ognisku triumfalnie zaczęliśmy spożywać buraki. Niezłe, ale nie jadłem gorszych. Wszystko było cacy dopóki Gaber nie został płetwonurkiem, co udowodnił wkrótce na peronie symulując dekompresję. Tak, to był już czas wracać do domu. Na peronie wiadomo - boruta pełną gębą, perimiter 10m wokół boba bez żywej duszy, reszta populacji Pelplina stłoczona w panice pod ścianą. No ale nadjechał ciapąg i było wracać.
Podsumowując, nie żałuję ani minuty z 12 godzin akcji, było zajefajnie pod każdym względem. Dzięki Bracia za towarzystwo, dzięki Piotrze i Harq za to że z nami dzieliliście dolę i niedolę tego dnia :)